3 grudnia 2013

Do poczytania: O Królewnie Miłości, siedmiu krasnoludkach i kimś jeszcze…

Zapraszamy do lektury notki Ani Jełłaczyc, która pisze pod adresem annajellaczyc.wordpress.com. Jeden z wątków tej notki zbliżony jest do motywu przewodniego "Macierzyństwa bez lukru 3", które już widać na horyzoncie, niedługo wynurzy się z morskiej piany i wyjdzie na brzeg. Podtytuł trzeciej części brzmi bowiem "Co powie tata".

O czym mówią ojcowie w nowej antologii? O tym już wkrótce, a tymczasem przeczytajcie:

O Królewnie Miłości, siedmiu krasnoludkach i kimś jeszcze…
… czyli rzecz o tym, że mężczyźni przydają się (a czasem wręcz ich pomoc jest nieoceniona).

Wcale nie tak dawno temu, wcale nie w piątek i bynajmniej nie trzynastego, nie wiadomo jak i nie wiadomo za czyją sprawką, rozbiła się szklana kula, w której uwięzione było siedem grzechów głównych…

W tym samym czasie, w krainie zwanej Rodzicielstwem…

Królewna Miłość padała na twarz. Pomimo posiadania pięciu par rąk, nóg wygranych na loterii, oczu dookoła głowy i najszczerszych chęci – wciąż tkwiła w niedoczasie. Zupełnie jakby wdepnęła weń i jakiś namolny okruch przyczepił się do papuci na stałe. Salon wyglądał jakby właśnie przeszło tu tornado, w zlewie piętrzyła się sterta brudnych naczyń, suszarka z ubraniami do prasowania przeżywała prawdziwe oblężenie (jak najlepszy kurort w szczycie sezonu), a lodówka jaskrawie świeciła pustkami, nadając rozpaczliwe SOS. Źle działo się w królestwie.

Do tego, ni stąd, ni zowąd, przypełzło robactwo grzechów wszelakich. I oto z krasnalkami zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Pyszałek począł chwalić się i wypinać pierś dumniej niż zwykle; stał się zarozumiały do szpiku kości. Chytrusek zagarniał wszystko łapczywie, nim ktokolwiek zdołał po cokolwiek sięgnąć; nadano mu nawet nowy przydomek Moje-Moje. Brudasek ani myślał o kąpieli; doszło do tego, że musiano przy nim zatykać nosy. Zazdrośnik wciąż tylko wytykał wszystko innym, bocząc się i obrażając. Niejadek grymasił i stroił fochy na widok talerza, co nie przeszkadzało mu napychać się bez umiaru słodyczami. Gniewoszek na stałe już nos miał na kwintę, samemu nawet nie pamiętając o co się tak obrusza. Zaś Leniuszek, jak to Leniuszek – świata nie widział poza błogim nic-nie-robieniem-w-to-mi-graj. Królewna Miłość dłonie załamała. Bliska była rzuceniu się w bezdenną przepaść rozpaczy.

Na szczęście, w samą porę, z czeluści drugiego pokoju, wyłonił się rycerz, w bamboszach, zamiast na białym rumaku. Początkowo niepewnie, jakby z lekkim wahaniem, onieśmieleniem, później coraz bardziej dziarsko. Z każdym krokiem nabierał  animuszu. W jednej dłoni dzierżył oszczep zakończony ostrym grotem (później dowiedzieliśmy się, że nasączony był słowem “przepraszam”, które przebić potrafi najbardziej beznadziejną sytuację), w drugiej zaś trzymał tarczę wykutą z anielskiej cierpliwości, końskiego zdrowia i najszczerszych chęci. Zajaśniało, zabłysnęło. To rycerz, lśniąc dobrym przykładem, jednym jeno ruchem dłoni i złotym słowem wyrugował złe zachowania. Raz, dwa, trzy uporał się z grzeszkami i doprowadził wszystko do ładu i składu (i nie było to bynajmniej zamiecenie pod dywan). Potem dumnie ściągnął przyłbicę i oczom wszystkich domowników ukazał się… tata, bohater we własnym domu i we własnej osobie.

- Oooo, dziękuję – jęknęła oszołomiona dama.

On zaś przytulił mocno Królewnę Miłość, której na drugie Mama, poczochrał siedem niesfornych, za to kochanych i bardzo pomysłowych główek i… wszystko skończyło się dobrze i szczęśliwie.

I ja tam byłam, łapczywie święty (najświętszy!) spokój – niczym dukaty – po kieszeniach chowałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz