17 czerwca 2013

Do poczytania: Rower to jest świat!

Nowy tydzień zaczynamy z przytupem. Przedstawiam Państwu Autorkę bloga czarnypieprz.blogspot.com, matkę dorosłego syna, która pisze tak, że nie można się oderwać, za to można pęknąć ze śmiechu. Tak czy inaczej, rozrywka gwarantowana. Zatem - na własną odpowiedzialność Czytelników - zapraszam do lektury notki o rowerku.

Nie byłam matką doskonałą. Chociaż biję się w okrągłą pierś, że się starałam. Zazdroszczę mamom, które są zawsze na czas i wszystko mają poukładane, dopięte na ostatni guzik i perfekcyjne. Ja, niestety dawałam jedną plamę po drugiej. Nie kupowałam odpowiednich zeszytów, butów, przyrządów szkolnych, zapominałam, że prowadząc dziecko do szkoły nie powinnam zapominać o jego tornistrze, zapominałam też o odebraniu samego dziecka z przedszkola. Zastanawiam się jak w ogóle instytucje państwowej edukacji były w stanie ze mną wytrzymać.

Dziecko powinno mieć rowerek, dziecko musi mieć rowerek, dziecku rowerek jest wprost niezbędny w procesie rozwoju osobowego i fizycznego – twierdzili moi rodzice. Ciekawostką jest fakt, że mnie pozwolili jeździć na rowerze dopiero w wieku lat 17. O samej nauce może kiedyś napiszę bo widok mojego ojca biegającego bezradnie wokół dorosłej kobyły na rowerku, który to sprzęt na dodatek miał z tyłu kij, jest bezcenny i trudno go zapomnieć. Ćwiczyliśmy w głębokim lesie, co ze względu na gęstość drzew i ciernistość chaszczy, nie było najlepszym pomysłem. Ale to już całkiem inna historia.

Kupiłam coś na kształt rowerka, w odblaskowych kolorach z wygodnym siodełkiem i bajerancką trąbką z przodu. Prezentacja nastąpiła w dniu drugich urodzin juniora. Niestety dziecko nie umiało skorzystać z pięknego prezentu, usiadł i zastygł nieruchomo. Widocznie ten brak rowerka miał już wpływ na jego zdolność postrzegania świata dookoła i poziom inteligencji.

„Pokaż mu jak się jeździ!” – zadysponowała teściowa.

Nie trzeba było mnie dwa razy prosić, przecież ciągle miałam ten ogromny, żrący niedosyt rowerka w moim życiu. Delikatnie odstawiłam nasz drogocenny skarb na pobocze i wsiadłam raźno na plastikowy skuterek chcąc młodzieńcowi dać lekcję poprawnego użytkowania pojazdu. Ruszyłam jak wiatr przez salon wprost do przedpokoju, pęd powietrza rozwiewał mi włosy, poczułam smak wolności i nawet zatrąbiłam. Zapamiętałam się w tym pędzie poprzez przedpokój na tyle, że nie zauważyłam kiedy dziecko ze łzami w oczach podbiegło aby odebrać swoją własność. Niestety, w amoku zmiotłam go bezlitośnie na wstecznym, na dodatek przy całej widowni rodzinnej. Podbite oko nosił z dumą i chętnie objaśniał wszystkim napotkanym osobom pochodzenie sińców na twarzy.

„Kto ci to zrobił aniołku?” – pytali przechodnie, panie w przedszkolu, sprzedawczynie w sklepach patrząc na małego ze współczuciem.

„Mamusia” – odpowiadała blond ofiara z rwącym duszę westchnieniem, mrużąc wielkie błękitne oczy.

Przez dłuższy czas trzymałam go wtedy w ukryciu.

Wszelkim przerażonym wyjaśniam, że dziecko dorosło do wieku wąsatego, żyje, jest w całości, myśli i działa samodzielnie i twierdzi, że dzieciństwo miał bardzo udane!

Taka była ze mnie perfekcyjna matka jak z glisty helikopter. Teraz pozostała mi szansa na bycie perfekcyjną babcią.

6 komentarzy:

  1. hahaha - super historia, będziesz miała mu co opowiadać, jak będzie dorosły :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No bo rower musi być! Ja tam swojej nauki na rowerze nie pamiętam, zacząłem dość wcześnie, ale Szymek jeździ - powiedzmy, że jeździ - na rowerku biegowym. Cóż, jest to całkiem... powiedzmy że dobre, niech się uczy. Podrośnie, dostanie rowerek z napędem. Bo rower, fajna rzecz.

    OdpowiedzUsuń
  3. historia przednia ; )
    myślę że lepiej być nieperfekcyjną a kochaną mamą, niż perfekcyjną i dumną mama : )

    OdpowiedzUsuń
  4. świetnie napisane- i widać, że do pełni szczęścia perfekcja wcale nie jest potrzebna:)

    zaobserwowane.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Boskie! Te rozwiane włosy i smak wolności .... :)

    OdpowiedzUsuń