Dziś prawdziwa gratka: powrót legendy blogosfery. Przed Państwem sistermoon, która wróciła i znowu pisze na sistermoon.blog.pl. Polecam serdecznie!
Kiedy patrze wstecz za siebie
Kiedy czytam bloga od poczatku
Wracam do pamietnikow z 96 roku
Uspokaja mnie to. Przeszlosc sprawia, ze sie czuje bezpiecznie, moze dlatego ze byla, minela, nie ulegnie zmianie, nie wyskoczy niczym krolik z kapelusza zadnym niespodziewanym wydarzeniem.
I gdy tak czytam to doznaje calego konglomeratu uczuc i emocji. Ze mam za soba zajebiscie pracowita i meczaca dekade. Ze tyle sie wydarzylo miedzy momentem, gdy siostra wypierdolila mi salatke z tesco za sofe w moim tycim studio, a dniem dzisiejszym - gdy pieczemy buleczki pieczarkowe online.
Wciaz nie trace nadziei, ze moje stare zycie wroci, bo czasami miewam jego przeblyski. Bo coraz czesciej mam szanse robic rzeczy, ktore robilam BC (before children). I przywoluje te przeszlosc tak jak moge – muzyka i zapiskami z tamtego okresu, balsamem jagodowym z body shopu, ktorym posmarowalam sie na pierwsza randke z PMem w marcu 2003 roku (a on potem o 4 nad ranem przyslala mi smsa „wciaz czuje Twoj zapach na swoich ramionach”) I przynajmniej dzien dzisiejszy pachnie i brzmi tak jak dekade temu, a ja wtedy sobie mysle, ze nie wszystko jeszcze stracone.
Bo dzieci rosna (tak strasznie poooowoooooliiii), ale nagle wtem! okazuje sie, ze przychodze do domu, a cala trojka prowadzi ozywiona dyskusje na temat piknikow. Moje dzidziusie, tak? Moje dwukilogramowe twinsowny, ktore bylam w stanie polozyc sobie na dloni. Nagle DYSKUTUJA. Otwieraja buzie i WYPOWIADAJA ZDANIA.
W koncu dajemy rade wyjsc z domu w piatke i nie przypomina to ewakuacji z tonacego titanica. W koncu zarzucam na ramie wylacznie torebusie, a nie tysionc pincet pakunkow z tym-czego-potrzebuje-male-dziecko-poza-domem. W koncu wozek zostaje w bagazniku, bo dziewczyny swietnie radza sobie na wlasnych nogach. W koncu na wielkanoc ryzykujemy mini break’a z cala rodzina w hotelu w donegal, bez obawy, ze dzieci beda cala noc/ podroz/ pobyt wyly albo jeczaly, a my pozalujemy ze gdziekolwiek sie ruszalismy. W koncu zapowiada sie sezon na weekendowe, spontaniczne wypady.
W KONCU.
Oczywiscie pamietam, ze z niemowlakiem rowniez przeciez mozna robic wszystko. Wejsc na mount everest i przeplynac ocean wplaw. Ja jakos nie dalam rady i dopiero teraz wszystko to ogarniam logistycznie na tyle, zeby zapakowac wszystkich do auta i wyruszyc w swiat, bez kwalifikowania sie po powrocie na kozetke u psychiatry i bulke z prozakiem.
WIEC MOZE JEST DLA NAS WSZYSTKICH NADZIEJA
Na dluzsze dni. Cieplejsze noce. Na codziennosc inna, niz niemowlecy drill. Na bryze nad oceanem i zachod slonca na klifach.
Bo nie ukrywam, ze najbardziej przez te lata (oprocz snu, ciszy i swietego spokoju) brakowalo mi wyspy. Jej niesfornego wiatru, szarego oceanu i niepokornego nieba.
Moze gdy to wroci to i ja w koncu powroce.
Do siebie.
Do sistermoon sprzed dekady, za ktora tesknie i ktorej nie chce zapomniec, BO PRZECIEZ MAM DZIECI.
Za bardzo siebie lubie, zeby to odpuscic. Zeby machnac reka i pogodzic sie z utrata starego zycia. Wolnosc - kocham i rozumiem, wolnosci oddac nie umiem.
No nie umiem.
Mały książę
...A potem nagle sie wzruszam, gdy mysle o naszym domu pelnym malutkich kobietek.
I zaczynam widziec bigger picture.
Ze to wszystko, ta droga przez meke, ma swój cel i swoje swiatelko w tunelu.
Bo za iks lat gdy/ jeśli moje corki zdecyduja się na wlasne dzieci, to moze nie będą już tak potwornie osamotnione w macierzynstwie jak my z PM’em. (tak, wiem, ze moga mieszkac na innych kontynentach i nie gadac ze soba, wiem)
Najlepsza decyzja – szczerze – to ta o drugim dziecku, które okazalo się dublem. Nie wybaczylabym sobie gdybym stchorzyla i pozostawila julke jedynaczka, choc bylo to tak wygodne rozwiazanie. Nie wybaczylabym sobie – bo pamietam jak to bylo nie miec nikogo.
Jako jedynaczka z niepelnej rodziny codziennie przygladam sie ze zdumieniem wszystkiemu wokol siebie. Kazda rzecz to dla mnie nowosc. Niedzielne wspolne sniadania przy stole. Klotnie rodzenstwa, podczas ktorego piora leca na wszystkie strony, a chwile pozniej przytulanie sie, calowanie i przepraszanie. Rodzinne spacery. Rodzinne swieta. Male glosiki, ktore wolaja PMa, gdy ten rozmawia ze mna rano przez telefon: „Tatusiu, chodz z nami jesc sniadanko” (PM tez jest jedynakiem i dom pelen dzieci, ktore chca z nim jesc sniadanko to dla niego pewna nowosc :)). Dopiero teraz uswiadamiam sobie, ze zadnej z tych rzeczy nie pamietam ze swojego dziecinstwa.
A najsmieszniejsze jest to, ze gdybym mogla przewidziec to, ze bede miala blizniaki, to na bank zrezygnowalabym z drugiej ciazy i rodzenstwa dla Julki, bo myslalabym, ze przeciez nie damy sobie rady.
Dzie trojka dzieci, no dzie.
Jakie blizniaki, przeciez nie mam 8 rak, jak osmiornica zeby to wszystko obsluzyc. Przeciez mieszkanie za male, a auto nie pomiesci 3 fotelikow.
A tymczasem okazalo sie, ze blizniaki to w ogole kosmos macierzynstwa i ze mozna siedziec 24h na dobe i obserwowac wiez miedzy dwojka malenkich czlowieczkow, ktore kiedys byly jedna komorka. Jak sie kloca, a za chwile godza. Jak – gdy daje im cos dobrego do jedzenia – jedna nie wezmie dopoki nie zawola drugiej, zeby ta tez dostala. Ja leza razem na sofie i sie laskocza. Jak dziela sie kazdym spostrzezeniem i obserwacja swiata („Nianisiu chodz zobacz!” – „Ide, poczekaj”)
Ja nie mowie, ze bylo i jest lekko, tak?, ale przychodzi taki moment.... przychodzi taka chwila, ze czlowiek zaczyna przy dzieciach odpoczywac, a nie dostawac szalu. Ze te cholerne bachory :)) – zamiast wysysac z czlowieka cala energie – zaczynaja mu ladowac akumulatory. I to tak przychodzi nagle, jak czlowiek juz myslal ze cale zycie bedzie przewijal, karmil, odbijal, uspokajal, wstawal w nocy i przewracala sie ze zmeczenia.
„Mamusiu posprzatalam wszystkie zabawki” mowi Julka wieczorem, przykrywajac mnie delikatnie kocem.
I wtedy przypomina mi sie przypowiastka z musierowic, gdy rodzina i znajomi zebrali sie wieczorem, zeby oczekiwac szczescia. Siedzieli cala noc i nic sie nie dzialo – tylko wiatr wial, gwiazdy mrugaly i dzieci sie smialy przez sen. Nad ranem rozeszli sie rozczarowani – bo szczescie nie przyszlo :)
Najtrudniej w tym calym tym burdelu jest spojrzec poza ramke zmecznia i upierdolenia codziennoscia.
Najtrudniej uswiadomic sobie to, co – gdy mielismy nascie lat – bylo tak oczywiste, ze najwazniejsze jest niewidoczne dla oczu i ze aby zobaczyc rzeczy takimi, jakie sa naprawde – trzeba spojrzec wlasnym sercem.
Takie teksty o macierzyństwie lubię - bo to mieszanka tak wielu różnych uczuć...
OdpowiedzUsuń