25 kwietnia 2012

Na resorach

Dziś w menu notka Bajki, autorki bloga radziecki-termos.blog.pl. Bajka śpiewająco matkuje dwóm synom i króluje wraz z Księciem Małżonkiem. I jeszcze bywa, że wiersze pisuje.

Śniło mi się, że jestem małym niebieskim resorakiem. Migam sobie światełkiem i popierdalam serpentynami we włoskich okolicznościach przyrody a w tle Eros śpiewa coś o pięknej kozie wykonując ponętne wygibasy i malowniczo zarzucając grzywą.

Chyba za dużo reklam oglądam. Stanowczo.

Położyłam się jakoś po pierwszej. Niestety nie o trzynastą tu chodzi. W okolicach trzynastej to zdarzało mi się, owszem, budzić po jakiejś dobrej imprezie w jakże barwnych i jakże odległych studenckich czasach. Zresztą wtedy to wystarczało, że wróciłam nad ranem, wzięłam prysznic, przebrałam się i dalej na wykłady. Teraz to obawiam się, że po cysternie kawy nie byłabym nawet w połowie tak przytomna i rześka jak wówczas. Teraz to po cysternie kawy raczej zeszłabym na rozległy zawał. Wtedy zagryzło się precelkiem i dociągnęło do wieczora. Ech. No to położyłam się jakoś po pierwszej. O czwartej Janek postanowił coś przekąsić. Szkoda, że zamiast po prostu wziąć sobie coś z lodówki musiał mnie od razu budzić dzikim wrzaskiem... no ale ostatecznie okolicznością łagodzącą niech będzie fakt, że ma dopiero trzy miesiące. O piątej straciłam przytomność powaracając na włoską riwierę, gdzie tym razem sączyłam sobie wino i wyglądałam oszałamiająco w jakiejś kiecce, w którą obecnie zmieściłaby się co najwyżej moja lewa noga. Schudłam jak dotąd 18 kg. Zostało 12. Koszmar z ulicy wiązów to pikuś bo waga stoi jakby przedawkowała viagrę i ani drgnie. Świnia. Przytomność wróciła niestety o siódmej. O siódmej bowiem wstaje Igor i dziarsko podśpiewuje budząc zazwyczaj powszechny podziw, uznanie, a tym razem również Młodszego Brata i Szanowną Rodzicielkę. Taką to właśnie żmiję na własnej piersi uhodowałam.

No i to był jakby koniec rumakowania.

Pewien mądry znajomy robi teraz doktorat z psychologii i pyta mnie po co ludziom są blogi. Nie mam pojęcia. Niechże ludzi zapyta. Mnie jest trochę do pośmiania, trochę do pomarudzenia. Trochę do poutrwalania tego mojego tu i teraz, żebym sobie mogła wrócić pojutrze, za miesiąc albo za cztery lata i wzruszyć się, albo powspominać, albo się rozzłościć na siebie, że taka ze mnie była idiotka skończona. Oraz trochę do poczucia, że nie jestem sama z tym co myślę, czuję, czym się dzielę z resztą świata. Taki pamiętnik z odbiorcami. Fajnie jest jak zaglądam i mogę sobie poczytać to i owo w komentarzach.

U mnie teraz nudno - dzieci, mąż, żadnych zdrad i rękoczynów - to i komentarze trudniej pewnie pisać, ale tym bardziej doceniam tych, którym się jeszcze chce. Dziękuję w imieniu swoim i Księcia Małżonka, który woli je od notek - takie mam czasem nieodparte wrażenie ;)

W niedzielę śpiewaliśmy koncert na UMFC z okazji doktoratu naszej koleżanki Justyny. Z tej okazji Jaś po raz pierwszy został sam z Tatą i Bratem. Oczywiście to moje wyjście było okupione straszliwymi wyrzutami sumienia, bo co to za matka, która sobie idzie i zostawia maleńkie dziecko. Wyrodna po prostu. Wszystko przez to, że oczywiście był Marszałek Foch i Obraza Majestetu, że po urodzeniu drugiego potomka nie zmądrzałam i nie zrezygnowałam ze swojej pasji, czyli śpiewania w chórze. I to co ciekawe zarówno u Plus Jednego jak i u mojego prywatnego, całkiem osobistego Ojca. Męska solidarność to nie mit! Odkąd wyszłam za mąż odbieram, owszem, sygnały niezadowolenia, że dwa razy w tygodniu próba, że wyjazd na warsztaty, że koncert. Zdumiewa mnie to trochę, bo przecież śpiewam od dziesięciu lat, więc chyba było wiadomo, że sprawia mi to frajdę. Oczywiście gdyby to był sport ekstremalny z szansą osierocenia rodziny 50/50, albo nocne spacery o charakterze rabunkowym, zrozumiałabym opór. Ale śpiewając w chórze narażam się jedynie na zmęczenie dojazdami pociągiem z Małym Dzieckiem na rękach, albo że dwa razy w tygodniu nie wykąpię Starszego Syna oddając pole Plus Jednemu. Faktycznie dramat. Przecież jeśli coś sprawia nam frajdę i jest nieszkodliwym społecznie bzikiem to czemu z tego rezygnować? Ja w każdym razie nie zamierzam. Dotychczas radziłam sobie organizując opiekę we własnym zakresie, ewentualnie pozostawiając w domu z Babcią lub Tatą Igora, który jest już bardzo samoobsługowy i wymaga pomocy przy kolacji i kąpieli, a czasem kompana do zabawy (czasem bo lubi też bawić się sam), bo ćwiczenia szkolne i tak z reguły odrabiam z Nim ja, więc to odpada.

Tym razem przy okazji koncertu pomyślałam sobie, dlaczego nie? Zapas mleka jest w lodówce, podgrzewacz w szafce a Tata też powinien mieć szansę zacieśnić więzi z Dziećmi. W końcu gdy stale zostaję z nimi sama nikt nie pyta mnie czy i jak sobie poradzę, czy czasem to dla mnie nie za dużo. Prawda? Dla mnie to musi być oczywiste i naturalne. Jak karmienie piersią, którego nadal mało się uczy w szpitalach na oddziałach położniczych, bo to przecież wiedza, którą kobieta po prostu ma. To wierutna bzdura bo ja po urodzeniu Igora miałam wiedzę wyłącznie taką, że nie mam najmniejszego pojęcia o prawidłowym karmieniu a i teraz przy Jaśku wiele rzeczy musiałam przyswoić na nowo.

Pojechałam więc. Z wyrzutami i etykietką tej złej. Zaśpiewałam, wróciłam. Nie było mnie pięć godzin. I wiecie co? Świat się nie zawalił. Gdy mnie nie było Mały oczywiście płakał, był głodny, marudził i bardzo długo nie dawał się uspokoić, ale gdy jest ze mną też rzadko kiedy leży sobie słodko gaworząc i podziwiając widoki. Gdybym z całego dnia pozbierała te kolki, próby uspokojenia ataków gorszego nastroju i noszenie na rękach, dobrych parę godzin by wyszło. A ja jeszcze przy tym muszę znaleźć czas na pranie, prasowanie, mycie okien, naszywanie kolejnych łat na kolejne spodnie, wymyślanie zabaw, przymuszanie do ćwiczenia szlaczków, naukę czytania, spacery, wizyty lekarskie i planowanie przestrzenne najbliższej przyszłości zakupowo-organizacyjnej. Nie ma więc co desperować - wszyscy przeżyli. A Książę Małżonek poza tym, że był niezwykle mężny i dzielny teraz, jak mniemam, z jeszcze większą estymą będzie podchodził do mojej szarej, nudnej codzienności. Prawdaż? :)

W powietrzu czuć już wiosnę, za chwilę wszędzie wybuchnie cała zieleń świata a tymczasem cieszę się z coraz dłuższych dni i coraz odważniejszego słońca.

Słońce zresztą wczoraj uświadomiło mi, że muszę natentychmiast umyć okna, albo trzeba będzie je wybić by cokolwiek zobaczyć. Wahałam się tylko przez chwilę... koniec końców, po odprawieniu do szkoły starszej latorośli i okiełznaniu młodszej, wzięłam osprzęt i przywróciłam szybom przezierność. Potem z rozpędu załatwiłam podłogi, klatkę schodową i obowiązkowe pranie. Dzwoniłam do żłobka - Johnny jest na 120 miejscu, szału nie ma, dobrze więc, że mamy w odwodzie tej prywatny. Po południu wrócił Lokator i trzeba było odrobić pracę domową - wycinanie i naklejanie z kolorowaniem. Potem trochę zabawy i już okazało się, że jest późno, muszę zrobić Igorowi kolację, kolejno wykąpać Dzieci, położyć Starsze do łóżka, przeczytać bajkę, potrzymać za rękę a w tak zwanym międzyczasie nakarmić Janka, uspokoić, ponosić bo kolka, czy cokolwiek innego. Postarać się by Starszy Brat nie budził zasypiającego Młodszego nawoływaniem mnie ze swojego pokoju czy naszykowałam Mu już ubranie na rano bo On by chciał koszulkę z czachą. Postarać się by Młodszy Brat, który jednak nie może zasnąć i koniecznie musi mnie o tym rozgłośnie poinformować, nie obudził Starszego, który właśnie po wielu trudach zasnął. I takie tam wieczorne przekomarzanki. Dziś od rana nowa polka kurcgalopka. Szczepienia obskoczyłam, zakupy zrobiłam, spacer zaliczyłam i nawet o podlaniu kwiatów nie zapomniałam.

Jak wygląda mój dzień? Gęsto. Dużo w nim przecinków. Muszę znaleźć czas dla dwóch Synów a do tego chcę jeszcze znaleźć czas dla siebie i męża, jak w końcu wróci z pracy. Staram się by każdy uczestnik tej wycieczki miał tyle samo czasu - siłą rzeczy obecnie pierwszeństwo ma jednak Janek bo najgłośniej wrzeszczy, nie mogę jednak zapominać o Igorze, który też mnie potrzebuje i nie chcę by musiał rozumieć, że Bratu poświęcam więcej uwagi. Robię wszystko by tego w ten sposób nie odbierał i sądzę, że najczęściej mi się udaje. Oczywiście spędzam też czas  mężem i bardzo lubię te momenty, gdy akurat wszystkie nasze Dzieci śpią a my możę sobie spokojnie porozmawiać, pośmiać się z czegoś razem, posłuchać muzyki albo obejrzeć fajny film. Nigdy się ze sobą nie nudzimy i to jest w tym wszystkim najlepsze. No i lubię też nasze spostrzeżenia i anegdoty sytuacyjno-rodzinne, to specyficzne poczucie humoru, które Plus Jeden ma dokładnie w tym samym ośrodku mózgu co ja. Możemy gadać podśmiewując się godzinami. Uwielbiam to.

W tym wszystkim jest też moja pasja. I wiecie co? Jestem bardzo dumna z siebie, że jeszcze mi się chce ją mieć. Nie zrezygnuję. O nie. Dziś o siedemnastej mam emisję głosu. Potem próba. Wrócę przed dziesiątą. I wcale nie będzie to jeszcze koniec dnia.

Chyba jednak mam coś z tego resoraka ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz