Przeglądam antologię, przeglądam notki publikowane tu na blogu. Macierzyństwo bez lukru, które opisujemy, dotyczy głównie relacji matka-dziecko. A przecież nie żyjemy na pustyni, otaczają nas inni ludzie, inne kobiety.
Z jednymi mamy wspaniałe relacje: możemy na nie liczyć, możemy się przed nimi otworzyć, są dla nas oparciem i tchną w nas wiarę, że damy radę. Ale jest mnóstwo takich, które wprost przeciwnie. Na pewno spotkałyście przynajmniej jedną: te wszystkie Ciotki Dobra Rada, te „życzliwe” panie spotykane na spacerach, te matki, babki,ciotki i sąsiadki, które uważają się za wyrocznie nawet wtedy, gdy nie mają dzieci i są przekonane, że ich świętym obowiązkiem jest pouczać, karcić i potępiać. W imię dobra dziecka naturalnie!
Dostałam do rąk list, który nosi datę 3 sierpnia 1983 r. Pożółkły papier w kratkę nagryziony przez myszy. Uznałam, że stanowi bardzo istotny głos w naszej dyskusji na temat macierzyństwa bez lukru. Jego nadawcą jest niezamężna i bezdzietna szwagierka pod czterdziestkę, adresatką trzydziestoletnia matka trójki dzieci. W czasie wakacji '83 dwoje starszych (5 i 8 lat) było w sanatorium, a najmłodsze (1 rok) z matką u jej rodziców.
Ciotka odwiedziła dzieci na kuracji, co było doskonałą okazją, by czarno na białym wyłuszczyć bratowej, jakie są obowiązki Matki i co Matka powinna. Dla mnie to doskonały przykład, czego tzw. społeczeństwo wymaga od matki:
„(...) Jeśli chodzi o nasze dzieci w sanatorium, to dużo opowiadania. Przede wszystkim bardzo tęsknią, szczególnie K. Dosłownie patrzy na nas i łzy się leją i cały czas „zabierzcie mnie”, „pojadę z wami”. Dzieci bardzo proszą w liście i przez nas, żeby Mamusia przyjechała. Dobrze jest, gdy przyjedzie tatuś, ciocia, ale nade wszystko Matka powinna odwiedzić choć raz swoje dzieci. Ty Matka powinnaś się dowiadywać o stanie zdrowia swoich dzieci, tym bardziej, że K. prawie cały czas niezbyt zdrowy. To gardło, to temperatura, kaszel dzień i noc, nie wolno mu było nawet na jadalnię schodzić, to na pole nie wychodził, a ostatnio stawiane bańki, temperatura i zastrzyki. Nikt nie zapytał się o zdrowie i leczenie dzieci, bo nie było Matki. Zawiozłaś dzieci i pojechałaś, dobrze by było, żebyś przynajmniej przyjechała po nie. Nie zaznaczyłaś skarpet i kto wie nie zginą, bo ostatnio jak byłam to G. nie miał co włożyć na nogi i pani dała mu cudze skarpety. Ty wiesz najlepiej, jakie rzeczy mieli i ile, przy wypisie może się to przydać.
Przy wypisie na pewno lekarz będzie udzielał szczegółowych informacji i wskazówek co do leczenia dalszego czy postępowania, a Ty najlepiej dzieci znasz i powinnaś być przy wypisie i sama wysłuchać. Tak samo podziękować za opiekę lekarzowi i całemu personelowi też powinnaś to uczynić jako Matka.
Dzieci cały czas czekają na Mamusię. Mam nadzieję, że zobaczą się z Tobą przy wypisie.
Sanatorium to coś w rodzaju szpitala, trzeba się Rodzicom dowiadywać o stanie zdrowia swoich dwojga dzieci, a tu jest inaczej. A może wizyta Wasza u lekarza byłaby lepsza opieką dla dzieci? Ale to już za późno.
Pozdrowienia (...)”
ja rozumiem ze toksyczna.. ale ma racje. zeby matka dzieci same zostawila? :-(
OdpowiedzUsuńW roku 1983 nie było innej możliwości, dzieci w sanatorium były bez rodziców.
OdpowiedzUsuńO tak... Nic nie irytuje tak, jak dobre rady otoczenia... Niemniej z tym listem po części się zgadzam. Nawet jeśli nie ma możliwości zostać z dzieckiem, to jest możliwość odwiedzenia. A już odebranie dziecka z sanatorium t dla mnie oczywista oczywistość.
OdpowiedzUsuńNatomiast za jęczenie o skarpetkach to bym wyśmiała - zginą?
Kupi się nowe. Mój problem, nie ciotki.