18 stycznia 2011

Widzę koniec pracy nad zbiorkiem

Poprawiłam wszystko, ponumerowałam strony, wyeskportowałam do pdf. Poprawiłam coś jeszcze. I jeszcze. Znowu wyesportowałam do pdf. I jeszcze coś się znalazło...

Za tzw. chwilę wyślę antologię w pdf autorkom do autoryzacji. Tylko jeszcze wrzucę do jednego pliku wszystkie Wasze maile, upewnię się, że wykorzystałam wszystkie materiały, które miałam wykorzystać, zastanowię się, co chcę Wam napisać, bo mam kilka istotnych spraw...

I jeszcze swoimi dziećmi się zajmę, bo przecież mam w domu komplecik z chorymi oskrzelami, nie wspominałam? :-)

Póki co, notka Ewy - http://eee-co-to-ja-chcialam.blog.pl/. Ewa jest bezkompromisowa i słynie z ciętego języka, kto jej nie zna, niech się nastawi psychicznie! ;-)


o ile nic nie wyskoczy jutro wyskoczę z okna

Zaprawdę powiadam – kto dzieci nigdy nie posiadał, nie wie czym jest permanentna rezygnacja.
 
Ja, na przykład, rezygnację opanowałam do perfekcji.
Już nie boli jak kiedyś. Już tak bardzo nie kłuje w sercu, że oni tam szusują w Dolomitach, a ja tu podaję syropek wyksztuśny, oni piją cały weekend, potem śpią do trzynastej, a ja w sumie też mogę pić, tylko kto za mnie wstanie szósta trzydzieści. Albo, że w chorobie to sobie śpią cały dzień na przykład, a przynamniej leżą. O, albo, że wydają kasę na przyjemności, a nie kolejną baterię leków.
To znaczy kłuje, ale dużo, dużo mniej. Wytłumaczyłam swojemu sercu, że takie kłucie to syzyfowe jest mocno, bo niczego nie wskóra, a tylko mnie wkurwi. A potem stary będzie tylko łaził i mendził o badaniu tarczycy.
 
Jestem, wyznam nieskromnie, wirtuozem pokornej rezygnacji, i kiedy umawiam się z kimś w godzinach kolorowomisiowych, zawsze załączam asekurancką klauzulę – o ile tylko nic nie wyskoczy, co dla bezdzietnego interlokutora oznacza, że raczej na dziewięćdziesiąt dziewięć wszystko odbędzie się normalnie, ja tymczasem wiem, że na jakieś maksimum pięćdziesiąt, bo jednak coś wyskakuje nader często.
 
I teraz wyobraźmy sobie, że biorą mnie gdzieś na regularny etat.
Siadam sobie za biureniem, czynię pierwsze klik-klik w służbową klawiaturę, a tu na wyświetlaczu Kolorowe Misie calling, że Marceli Dupeli podejrzanie ciepły/podejrzanie obesrany/z podejrzanym glutem wiszącym do połowy rajtuz w traktory.  
I tak co jakieś półtora tygodnia. No, w porywach dwa. Przy kurewskim szczęściu dwa i pół.
I na ElCztery na tydzień-dwa. Właściwie więcej w chacie niż na etacie.
Który pracodawca by to zdzierżył? Chyba tylko urząd. A ja się tam nie wybieram. Swój epizod z administracją samorządową mam za sobą, i jeśli hołdować myśli, że każde doświadczenie nas jakoś wzbogaca, to muszę się nieźle napocić, by wykoncypować jak urzędowe pierdzenie w stołek i przewalanie stert papierów z jednego końca biurka na drugi, wzbogaciło moją ubogą osobę. Może tak, że opanowałam do perfekcji wachlarz grymasów sugerujących zajebanie robotą po kokardę, gdy tymczasem studiowałam przypadki dawnych koleżanek na popularnym serwisie społecznościowym. I pasłam swój ciążowy odwłok.
 
Jest dobrze, jak jest i pracy mam, dziękuję, ostatnio coraz więcej. I nawet fajnej pracy.
 
A ta rezygnacja to mój osobisty zen. Rezygnacja mnie zajebiście wycisza, sprawia, że siadam po prostu nic nie mówiąc, pokornie odstawiam aktualną robotę i gapię się tępo w zestaw Duplo pod tytułem żwirownia, a potem równie tępo uśmiecham do zasmarkanego budowniczego Marcepanka Fr. Bujam się po tafli jak ten kwiat lotosu i nic mnie nie rusza, nawet podskubujący mą łodygę mały, złośliwy karasek.
 
I jednak tych bratnich dusz, w osobie innych matek, jest całkiem sporo, tylko trzeba się dobrze rozejrzeć. Wczoraj na przykład zabrałam Irenkę na szczepienie.
- Odrobaczony? – pyta pani weterynarz.
- Aktualnie to nie wiem – mówię uczciwie – ale zaszczep mi gada, dobra kobieto, bo zestawu: chory kot, chory bachor i mnóstwo roboty, nie zdzierżę.
- Pierwszy rok w przedszkolu? – kobieta kiwa ze zrozumieniem znad strzykawki ze szczepionką – Wiem, znam. Można sobie, kurwa, otworzyć tętnice.
- O, to to!
I takeśmy sobie miło pogaworzyły. I taka się poczułam zrozumiana.
Człowiek niby pójdzie zaszczepić kota, a jeszcze se kozetkę czasem odpali gratis.

1 komentarz:

  1. The best!
    Dzięki za tę notkę, właśnie wpisuję w mój modlitewny kalendarzyk adres tego bloga, co by wyć ze śmiechu i kiwać się w przód i w tył ze zrozumieniem dla przygód świetnej językowo Bohaterki :)

    OdpowiedzUsuń