Sezon na piaskownice w pełni! Co prawda nie wszędzie zarządzający placami zabaw wymienili już piasek, ale kto by się tym przejmował, na pewno nie nasze robaczki, spragnione po zimie robót ziemnych, stęsknione za swoimi wiaderkami, łopatkami i sypaniem piaseczkiem po oczach współuczestników zabawy. Prezentujemy tematyczną notkę Loli, autorki bloga lolagotkids.blogspot.com.
Kiedyś Lola miała kota. Nie, nie takiego, co mieszka na gorącym dachu głowy. O takich nie będziemy teraz rozmawiać. Kot Loli był absolutnie dotykalnym sierściuchem. Biały w rzadkie czarne ciapy, prawie albinos, nosił imię Miś. Był on kotem ocaleńcem, po czarnej serii kotów przygarniętych tylko po to, żeby mogły umrzeć w spokoju. Kotem na wpół dzikim, na wpół oswojonym. Bękartem podwórkowego ekosystemu. Biała plama futra skutecznie wykluczała go z elity polujących samców alfa. Gdy markował łowy, osiedlowe sroki obsiadały gromadnie grzędy gałęzi i szydziły krzykliwie. Mieszkał w piwnicy i od czasu do czasu przychodził do Loli pogapić się w telewizor. W oczekiwaniu na seans sadowił się na śnieżnobiałej poduszce i dostojnie wymrukiwał rytm swojego dobrostanu. Ekscentryczny status Misia, sytuującego się pomiędzy brudnym światem dzikich, a higieniczną organizacją strefy ludzi, stawiał go dokładnie w pół drogi między kotem adekwatnym a kotem-hybrydą. Od podwórkowych huliganów obrywał serią kamieni, a okoliczne kocury w przypływie rui sprawiały mu solidne manto, żeby przypomnieć status pariasa.
Po pół roku takiego życia na granicy światów Miś wpadł w depresję. Nie chciał jeść, skakać, gonić za wyimaginowaną myszą, a co gorsza - mruczeć. Godzinami przesiadywał dobrowolnie zamknięty w kartonie. Głaskany, rzewnie wzdychał, a prowokowany do zabawy stroszył się i nadymał z odrazą. I tylko jego zielone oczy okrąglały w coraz bardziej nieobecnym skupieniu.
Pewnego poranka Lola zeszła do Tego Kota z poranną śniadaniową rybą. I zobaczyła, że to już. Kot niczego nie chciał. Postanowił umrzeć i cierpliwie czekał na Lolę. Zdychał na jej rękach. Kiedy rzęził ostatnie wdechy, po policzkach małej Loli spadały ciężkie łzy, a w środku dygotała z niemocy. Nie czuła nawet jak po kolei obsiadały ją pchły, ogłaszające casting na nowego żywiciela.
Nie wiadomo czy Lola upodobniła się do Misia czy Miś do Loli, pewnym jest jednak, że dzieliła z Kotem nieufność do kastowego świata podwórka. Lubiła wchodzić na chwilę i zmykać bez słowa. Być trochę wszędzie i naprawdę nigdzie. Nie zapisywać się do żadnego klubu, koła, stowarzyszenia. Odkąd przestała zwieszać swoje nogi z trzepaka, grać w osła, brać rowerem rypa i kolekcjonować żużel w kolanach, grała w klasy już tylko na własnych zasadach.
Jako dorosłej, place zabaw zaczęły kojarzyć się Loli z gminą wyznaniową matek, domem misyjnym aktywistek, poligonem krzepkich matron i grupą trzymającą władzę. Anarchistyczny zmysł macierzyński Loli, z programowym szacunkiem dla ekstrawagancji i subiektywnego wygibu zdawał się wykluczać ją z łona każdej religijnej mekki.
Któregoś dnia Lola uchyliła skrzypiące drzwiczki pierwszej lepszej ze świątyń i wtoczyła karetę Koci do głównej nawy zabaw. Córa niezwłocznie śmignęła się huśtać. Lola została sama, bez pary, jak na balu pierwszoklasisty. Spodziewała się srogiej inicjacyjnej kocówy. Wokół grupowały się matki w spodniach i sukienkach, z włosem długim i upiętym w kucyk, pojedyńcze i wielodzietne. Niektóre dyskutowały namiętnie, inne melancholijnie studiowały czubki butów lub bujność traw. Jeszcze inne nerwowo kradły kop nikotynowy na uboczu. Były też sztuki jakby w malignie, półprzytomne i nieobecne.
- Pani tu nowa, co? - drobna blondyneczka przydreptała z życzliwym uśmiechem.
Oho, tak rodzą się przyjaźnie, ironicznie pomyślała Lola. Niepewnie odwzajemniła uśmiech i potwierdziła.
- Córa jak ma na imię? (...)
A potem się jakoś potoczyło. Nie było o pieluchach, kupach, przewadze piersiowej nad butelkową lub odwrotnie. Ani o chustonoszeniu, szczepionkach, aborcji, eutanazji i bezrobociu. Było o dziedziczeniu loków. O drogim warzywniaku na pobliskim rondzie, wybornym smaku rogali z dżemem z pobliskiej piekarni. O wspólnocie koszmaru nocnego wstawania i tęsknocie za zimnym piwem. Z głupia frant, nic poważnego, ale fajnie. Niezobowiązujące dymki rozmów w przerwie w robocie. Potem Lola zabrała rozbrykaną Kocię z toną piasku w sandałach i dwa suche karaluchy (haracz Młodej), a na odchodnym skrzypnęła drzwiczkami.
Być może podwórkowa apostazja Loli była tylko ustrukturowanym murem uprzedzeń wobec tego, co nieznane. Być może tygiel matek bardziej przypomina bezładny sabat czarownic niż zwarte dogmatami szeregi Armii Zbawienia. I może wcale nie musi tu być jak w kraju kotów, gdzie odmieniec bierze baty, a Romeo musi umrzeć.
Być może.
OdpowiedzUsuńA ja nadal nie lubię piaskownic i placów zabaw. Już trzy lata. Bywam tam, żeby nie było... I pewnie dlatego nie lubię jeszcze bardziej.
Nie lubię nie pilnowanych dzieci, które ignorują młodsze osobniki i np. wpadają na ślizgawkę "pod prąd" mając w nosie, że tam kolejka dwulatków po drugiej stronie.
I nie lubię matek, które siedzą na placu zabaw tylko w celu poklachania, a dzieci szukają wzrokiem dopiero wtedy, gdy wracają do domu.
Nie lubię też kółeczek zrobionych przez dorosłych na obrzeżu piaskownicy, bo do piachu najlepiej pójść z siostrą, mężem, babcią i kumpelą... Siedzi potem taka grupa i ani zważa na to, że to teren zabawy i miejsce dla dzieci, które powinny sobie tam cupnąć, zamiast przewracać się o nogi dorosłych...
Nie lubię bezmyślności, która na tych placach panuje. Nie lubię i chyba już nie polubię.
Kropko, ja się podpisuję pod Twoim komentarzem, bo MAM TAK SAMO.
UsuńA na placach zabaw bywam. Niestety.
Jejku jejku, jaki smetny ten post Kropki, ale tej "Wkurzonej". Typowa polska mentalnosc. Narzekac, smecic, krytykowac wszystko i wsztstkich. Mieszkam sobie w Kanadzie, w Grande Prairie. Mam male dzieci, chodze na tutejsze sliczne place zabaw i nie smece!!!!!!! Nie smece i nie narzekam!!!!!!!
OdpowiedzUsuńKropka napisałem mega komentarz, ale mi wcięło! nie marudź ... napiszę z czarnym humorem - kto tu ma spectrum ;)
OdpowiedzUsuńP.
a ja z odezwą do Loli - PISZ KOCHANA!!!
OdpowiedzUsuń