Zapraszamy do lektury notki DJ.Mamy. Szara codzienność z nastolatką opowiedziana tak barwnie, jak tylko DJ.Mama potrafi :-)
Wpadłam rano do pokoju Młodej, złapałam za zasłony, by wpuścić trochę słońca, a tam za szafą spasiony pająk siedzi, na pajęczynie, którą już chyba wieki temu sporządził.
- Młoda, kiedy ty ostatnio za szafą sprzątałaś? – ryknęłam w kierunku córki.
- Wczoraj, a co? – odpowiedziała spokojnie.
- To pajęczyny nie widziałaś? – ciągnę dalej
- Widziałam, ale prababcia Jadzia zawsze mawiała, że „szczęśliwy ten dom, gdzie pająki są”, to powinnaś być szczęśliwa, mamo – wymyśliła sobie wytłumaczenie Młoda.
- To ja już wolę zdecydowanie mieć czysty dom, a o szczęście sama sobie zadbam – wygłosiłam kontrmanifest i zabrałam się do usuwania pająka.
- Zostaw Eustachego! On tu siedzi od miesiąca i nikomu nie przeszkadzał, aż do momentu, gdy tu nie zajrzałaś.
- Zlituj się Młoda, sprzątasz raz na tydzień i to po łebkach, jak cię nie przypilnuję, a teraz mi mówisz, że robactwo hodujesz pod moim dachem? Ja rozumiem ślimak Stefan w akwarium, rozumiem nawet gąsienicę Magdę na balkonie, ale pająk Eustachy, to już lekka przesada, nie uważasz? Niedługo z twojego pokoju będą wychodzić: karaluch Mietek i jakaś pluskiew Klotylda, jak tak dalej się zapędzisz! Masz pięć minut na pożegnanie się z Eustachym, niech spada na korytarz, do piwnicy, zsypu, czy innego przytulnego miejsca! – wyburczałam stanowczo.
Młoda zabrała pająka i umieściła go na kwiatku za drzwiami wyjściowymi. Po jakimś czasie, gdy ścieliłam łóżko w sypialni, z szafy na bieliznę wyleciał osobnik molopodobny. A to ciekawostka, bo mole w domu widziałam ostatnio kilka lat temu i myślałam, że skutecznie się z nimi rozprawiałam. Już widziałam oczyma duszy te moje wszystkie swetry zeżarte przez szarańczę. Zagotowałam się, rzuciłam wszystko i dawaj uganiać się za latającym pożeraczem swetrów. Podskakiwałam. Klaskałam, przeleciałam nawet przez łóżko, spadłam z drugiej strony, przewróciłam kwiatek i już prawie miałam mola w garści, gdy wparowała Młoda do sypialni.
- Mamo, a co ty angaż do Rubikowego chóru dostałaś, że tak klaszczesz? – zapytała złośliwie.
- Nie – warknęłam wkurzona – Mola Ferdynanda gonię, celem ukatrupienia – dodałam.
- Ale z ciebie kiler, nie dajesz żyć stworzeniom Bożym – narywała się ze mnie Młoda
- Ty, słuchaj, żartów sobie nie rób, Greenpace przydomowy zakładasz, czy co? A twój Eustachy wczoraj pożarł muchę Józefinę i ci nie żal? – skończ już proszę i zamknij drzwi, bo mi Ferdynand, to znaczy mol ucieknie – pogoniłam Młodą. A ta, zamiast zamknąć te drzwi z drugiej strony, to została w sypialni i mi wykład daje o łańcuchu pokarmowym. Wzięłam ją za kołnierz, wystawiłam na drugą stronę, ze słowami, że ja szkodnik jestem i niech to sobie wkalkuluje w ryzyko i zabrałam się do tępienia chronionego, domowego zwierzątka, zanim ono nie wytępi moich chronionych lawendą swetrów.
Cudne! :)
OdpowiedzUsuńHeh, moja córuchna właśnie wkracza w wiek przewracania oczami i wzdychania "O Boszszsz..." gdy każemy z żoną jej coś zrobić :-) I sprzątanie też tak właśnie wygląda -szybko i po łebkach.
OdpowiedzUsuńpopłakałam się ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuńŚwietne!
OdpowiedzUsuń