Często zastanawiam się, jak to jest być matką córek. Na pewno ma się wtedy inne wyzwania: kolorystyczny dobór rajstop do sukienki, czesanie i dylematy typu "Czy wbrew własnym przekonaniom kupić lalkę Monster High". Jak się dobrze zastanowić, to z chłopakami jest całkiem podobnie: kolorystyczny dobór łat do spodni, regularne wizyty u fryzjera i dylemat "Czy wbrew własnym przekonaniom kupić figurkę Hero Factory?". Niemniej mam wrażenie, że z dziewczynkami jest nieco czyściej.
Od tej wiosny Piotruś i Michaś (lat 8,5 i 6,4) wychodzą sami na podwórko, rozumiane szerzej niż jako teren naszego dziedzińca. W krzakach, które jeszcze się ostały na betonowej pustyni, mają z kolegami bazę. Mają też dwie konkurencyjne drużyny, również wyposażone w bazy i główną rozrywką jest podkradanie się pod wrogie bazy, grabienie ich oraz bycie grabionymi. Klasyka! Jedna z baz należy do dziewczyn. Widziałam je raz: wyrośnięte piątoklasistki, każda z wielkim kijem i miną „nawet nie podchodź!”. Podobno z sympatią odnoszą się tylko do Michasia, bo jest najmłodszy.
Tego dnia moi chłopcy mieli wrócić do domu o 19.00, ale Piotruś zadzwonił z pytaniem, czy mogą zostać dłużej, bo tak świetnie się bawią.
A mnie nic nie tknęło. A powinno! Tymczasem – nic, jako ten nenufar na tafli jeziora przedłużyłam czas pobytu poza domem do 19.30 i nucąc pod nosem wróciłam do przyrządzania syneczkom sałatek na kolację.
Przybiegli punktualnie, roześmiani, zadowoleni, od stóp do głów w żółtej farbie. Michał miał ją we włosach i na twarzy, na całym ubraniu i na butach, Piotruś głównie na spodniach.
Na ich widok zaczęłam się drzeć jak głupia i darłam się tak przez pięć minut. Z mojej paszczy wychodziły głównie pytania retoryczne („czy was całkiem pogięło?!”), obietnice bez pokrycia („zaraz mnie tu szlag trafi!”) oraz wyrazy uważane powszechnie za obelżywe („…” i „…”).
Kiedy już skończyłam wrzeszczeć i posłałam Michała do wanny, Piotruś zapytał z bolesnym westchnieniem:
- To jaką dostaniemy karę? Bo jak Maćka zobaczył jego tata, to od razu dał mu ban na tydzień na Minecrafta i na rower.
Za 20 lat będziemy się z tego śmiali do rozpuku, ale wierzcie, nie było mi do śmiechu, kiedy zgrzytając zębami tarłam w umywalce spodnie, żeby sprać z nich farbę. Szczęśliwie akrylową, nie olejną. Przesłuchanie wykazało, że wiadro z resztkami farby trafiło do bazy prosto ze śmietnika. Potrzebna im była, żeby pomalować kulawy stolik i kawałki paneli, wyjęte ze śmietnika dzień wcześniej a niezwykle potrzebne do urządzenia bazy. Przy okazji okazało się, że stoczyli bitwę na znalezione w śmietniku miecze świetlne, które, jak to jarzeniówki, rozsypały się na setki szklanych okruchów. Wyobraźnia matki natychmiast zwizualizowała je w gałkach ocznych dziateczek.
Obecnie obowiązuje kategoryczny zakaz chodzenia po śmietnikach („Ale śmietniki są fajne, ludzie tyle dobrych rzeczy wyrzucają!”, próbował oponować Michał, chowając za plecami znaleziony tamże łuk), ale znając moje pomysłowe robaczki, wymyślą jeszcze niejedną głupotę, której nie będę w stanie przewidująco zakazać.
Oto jest prawda o życiu matki synów: wiadro melisy, alleluja i do przodu!
Wpis z bloga od-rana-do-wieczora.blog.pl.
Polecamy naszą antologię, a w niej mnóstwo świetnych tekstów i ilustracji o tematyce rodzicielskiej.
"...mam wrażenie, że z dziewczynkami jest nieco czyściej".
OdpowiedzUsuńTak myślisz, bo nie masz córek :) Jedyna różnica, którą dostrzegam ja, mama córki, to czesanie. Reszta była identyczna (- Mamo, znalazłam żabę i walnęłam ją łyżeczką!).
Czesanie to jedno (trzy warkocze francuskie do wykonania o bladym świcie i nie ma przebacz), ale jeszcze było wyczesywanie - wszystkiego, co się w długi warkocz zaplątało, z gumą do żucia na czele. Tudzież, cholera jasna, fobia na psy, czasem prowadząca do szwów na czole i wynikającej z nich rozpaczy wizerunkowej, ale to już sprawa indywidualna chyba...
UsuńIza
Uwielbiam! :) Jako matka trzech synów w wieku podobnym dodam jeszcze jedno - oni się non stop tłuką. Dwóch bawią się jak anioły, trzech - i już mamy przyczynek do wojny trzeciej światowej. O wszystko. I buty chyba dziewczynki mniej drą... U nas ostatnio jedna para starcza max na miesiąc...
OdpowiedzUsuńale co tam... wiadro melisy zakąszam winem białym dobrze schłodzonym. i dalej do przodu ;)
Ech, te młodzieńcze "bazy"... Wspomnienia mi wróciły normalnie, no... ;).
OdpowiedzUsuńJako mama małej Dwulatki czytam z podziwem! Cóż za spryt, ponad przeciętna zaradność i wyobraźnia!
OdpowiedzUsuń