O zwykłym - niezwykłym marzeniu napisała dla nas współautorka Macierzyństwa bez lukru 2 - kolorki. Pisze o sobie: posiadaczka dwóch tytułów naukowych i dwóch córek (16 lat i 6 miesięcy), sędzia modelarski i miłośniczka kotów. Nieuleczalnie zaczytana. Różnica w wieku dziewczynek wynikła z faktu, że dopiero na starość zorientowała się, co jest w życiu najważniejsze... Mało pisze, ale z pasją komentuje, trzymając się zasady, że jeżeli komentarz ma być nieprzychylny, to lepiej go wcale nie umieszczać.
Antybajka. Cóż, że ze Szwecji.
Całkiem niedawno, za morzem, za jeziorami, żyła sobie zwyczajna rodzina. Mama, tata, synek i
córka. Córka chodziła do przedszkola. Rodzice zapisali ją do niego bez konieczności wcześniejszego (pseudo)rozwodu. Miała tam różne dodatkowe zajęcia – angielski (żeby w przyszłości mogła bez kompleksów podbijać świat), karate (by w miarę bezpiecznie po tym świecie podróżować) i plastykę (żeby nie była nieczuła na piękno tego świata). Za wybrane przez siebie zajęcia rodzice płacili rozsądne kwoty i dzięki temu, że odbywały się w godzinach porannych, nie musieli całymi popołudniami wozić dziecka w różne odległe miejsca w mieście. Mogli za to pójść całą rodziną na basen albo na lodowisko. Synek chodził do szkoły podstawowej, w której program był dostosowany do możliwości sześciolatków, chociaż w sali nie było kolorowego, mięciutkiego dywanika. Szkoła wypożyczała uczniom podręczniki, a rodzice kupowali tylko ćwiczenia, co nie obciążało drastycznie ich wrześniowego budżetu. Dzieci były do bólu przeciętne i zdrowe. Do lekarzy chodziły tylko na szczepienia, które były finansowane przez fundusz zdrowia i rodzice nie musieli płacić po 212 zł za uniknięcie kilku wkłuć na korzyść jednego.
Rodzice chodzili do pracy, gdzie mieli podpisane normalne umowy, dzięki czemu nie obawiali się chorób, wyjazdów na urlop ani nie drżeli przd przejściem na emeryturę. Dziadek dzieci, który zachorował na jaskrę, nie czekał 4,5 roku na prosty zabieg, gdyż całe życie pracował i płacił składki na ubezpieczenie zdrowotne, więc zabieg został wykonany już po 4 tygodniach. Ciocia dzieci, która dwa miesiące wcześniej urodziła synka, nie musiała umierać z bólu podczas porodu, bo zamiast paracetamolu i/lub gazu rozweselającego (sic!), dostała znieczulenie zewnątrzoponowe, co pozwoliło na względny komfort i nie zniechęciło jej do posiadania kolejnych dzieci. Zaś niepełnosprawne dziecko sąsiadów zostało objęte kompleksową rehabilitacją i jego rodzina nie prosiła wszystkich znajomych i ich znajomych o przekazanie 1% podatku.
Piękna bajka. Niestety, ja nie jestem z tej bajki.
Cały czas, patrząc na swoje życie, mam ochotę „poukładać te klocki inaczej”. I niech się nikomu nie wydaje, że chciałabym, abyśmy wszyscy byli zdrowi, piękni i bogaci. Nie, ja bym „tylko” chciała, żeby dzieci były zdrowe i żebyśmy mieszkali w normalnym kraju. A w zasadzie… wystarczy, aby dzieci były zdrowe – do bólu przeciętne i zdrowe. Tylko tyle i aż tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz