Na nadchodzący mroźny weekend zostawiam Was z nivejką, znaną w blogowych kręgach jako Zołza z PeGeeRu. Miłej lektury!
"Nałóg to zakorzeniona dysfunkcja sprawności woli przejawiająca się w chronicznym podejmowaniu szkodliwych dla organizmu decyzji, które są sprzeczne z przesłankami rozeznania intelektualnego."
To nie ja … to elektroniczna siostra poczciwej encyklopedii, Wikipedia, taka mądra od rana.
W myśl tej definicji jestem nałogowcem. I przedawkowałam. Skutki przeholowania są widoczne gołym okiem. Trudno bowiem nie zauważyć sino-burych woreczków pod oczyma oraz malowniczo rozdartej raz po raz paszczy w celu ziewnięcia mało eleganckiego.
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że jak mi ktoś przesyła książkę to nie mogę sobie ot tak iść spać. Mus jest czytać i przeczytać. Do końca. W mylnym błędzie byłby ten, kto uważa, że skoro mam wakacje to sobie pośpię, odeśpię i tym samym zlikwiduje nieestetyczne skutki uzależnienia.
Oprócz wakacji mam albowiem jeszcze DZIECI. Sztuk dwa. Płci obojga.
Pierwsza była Ona. Pewnie z racji starszeństwa. Skradała się jak różowa pantera, cichcem, na paluchach. Pewnie by się udało, gdyby po drodze, zupełnie niechcący nie strąciła pęku kluczy. Narozrabiała i przezornie wycofała się na z góry upatrzone pozycje, robiąc przy tym jeszcze więcej zamieszania.
On, przyszedł za chwilę. Chyba...
Nie słyszałam, ale poczułam coś w rodzaju swędzenia w okolicach nosa.
Niezauważalnie łypnęłam jednym okiem. Stał i wpatrywał się we mnie paląco-zaciekawiono-proszącym wzrokiem.
- Jeszcze chwila – pomyślałam i w celu pozbycia się źródła swędzenia przewróciłam się na drugi boczek.
Nie z NIM te numery. Przemieścił się. I nadal prowadził obserwacje obiektu usiłującego nadrobić czas. Kiedy mu się znudziło, przemówił.
- Mamoooooo… - i tu muszę przyznać, że wykazał się taktem i zrozumienie. Mówił szeptem.
Z powodu braku reakcji, do słów dołączył czyn, delikatne szarpnięcie za wystające spod kołdry skudlone włosy.
- No mamo no… słyszysz?
Koniec spania, pani mamo – pomyślałam, ale jeszcze nie dawałam za wygraną.
- No co tam… - mruknęłam nie otwierając oczu.
- Kiedy wstaniesz? – zwiadowca Krzyś przemówił już normalnie, bez szeptów.
- Za chwilę – odpowiedziałam naciągając mocniej kołdrę.
- Aha. To ja poczekam – powiedział ugodowo i nadal sterczał nade mną. Pobawił się firanką, nacisnął coś w telefonie, wkopał pod łóżko moje kapcie i się znudził.
- Już? – zapytał tracąc cierpliwość.
- Zaraaaaaaaaaaaz – odpowiedziałam przeciągle.
- Mamo? – Krzyś nabrał tchu w małe płuca - A co jest dłuższe? Zaraz czy chwila? Bo jak zaraz to ja bym chciał żebyś wstała zaraz, a jak chwila to za chwilę. To co jest dłuższe?
Dzieci są, wbrew pozorom, szalenie logiczne. Bo jak się tak nad tym zastanowić to właściwie ile trwa chwila? Czy dwie chwile to jeden zaraz?
Zaraz, zaraz! Przecież zaraz to taka duuuuuuuża bakteria. Pewnie ruska, bo u nich wszystko bolsze;)
Znam, znam Nivejkę (z bloga :-)! Fajnie pisze!
OdpowiedzUsuń