28 lutego 2012

Do poczytania: Kaloryfer

Witamy na MbL nową Autorkę - DJ.Mamę, często widywaną na latte24. Pisze o sobie: "Zalatana Kura Domowa o duszy orła, która usiłuje pogodzić Kurnik z urzędową Grzędą". W kategoriach naszej antologii jest to niewątpliwie Matka zaawansowana :-)

Są takie błogie chwile w życiu rodzica, gdy każda sekunda spokoju w pustym domu, jest jak wyciszony ocean, gdzie słońce i morska bryza daje ukojenie skołatanym nerwom, a szum fal pieści zmysły. Lubię te chwile, napawam się nimi zachłannie, bo nigdy nie wiadomo, skąd przyjdzie tsunami.

Wróciłam do tego oceanu spokoju wcześniej niż planowałam, zaparzyłam sobie kawkę, włączyłam muzyczkę relaksacyjną i zasiadłam do komputera, by dokończyć pracę. Czekając na załadowanie programu, zajrzałam do Librusa (takiego szpiegowskiego programu dla rodziców). No i szlag trafił moją błogą ciszę!!! Przed oczami migały mi 4 pały!!! Cztery pały mi migały i to z jednego przedmiotu w jednym dniu!!! Nie był to niestety błąd systemu, gdyż każda pała była z czego innego. O pomyłce to raczej nie miałam co marzyć. Toż to Rodzinny Rekord Guinessa!

No tak się zagotowałam, że aż para mi buchała wszystkimi otworami. Wpadłam do kuchni, sięgnęłam do szuflady, gdzie leżały zakamuflowane fajki. Nosiło mnie okrutnie. Wyciągnęłam cygaretę, wskakując jednocześnie w buty, chwytając smycz i klucze… Próbowałam się opanować, ale efekt był taki, że omal nie zapaliłam psa i nie wyprowadziłam papierosa na spacer. Siadłam, puknęłam się w głowę (o wieszak), wyrzuciłam fajki, dopięłam Kudłatego do panela sterującego i pognałam na świeże powietrze, by ochłonąć. Nie wiem, ile tak latałam dookoła bloku, ale sądząc po psie, musiało to już trochę trwać, bo kundel właśnie przydeptywał sobie jęzor i łypał na mnie nienawistnym wzrokiem.

W domu wylałam kawę, zaparzyłam melisę i przypominałam sobie histerycznie wszystkie metody relaksacyjne, by odzyskać choć w połowie utracony spokój. Musiałam jakoś zapanować nad skołatanymi nerwami, bo jak dotąd miotała mną jedna myśl – urwać Nastodzieciowi łeb przy samym tyłku i Hamleta zagrać!

W końcu doczekałam się. Przyszło do domu Dziecię marnotrawne, rzuciło plecaczkiem i od progu zawołało:

— Co na obiad?

„Kurczę, jaki obiad?” – pomyślałam, świat się wali, a ona mi tu coś o przyziemnych sprawach –„ Zupa, jest jeszcze jakaś wczorajsza zupa w garze. Zajmę się pichceniem, to może mi przejdzie. Tylko bez ostrych narzędzi, bo tak mi ręce latają, że w trakcie tego pichcenia, gotowam sobie kończyny poskracać”

Po zupce, która jakoś nie chciała mi przelecieć przez gardło (a chlipałam przecież samo rzadkie), siląc się na spokój, zapytałam:

– Widziałam dzisiaj w Librusie las pał z chemii. Chcesz mi coś wyjaśnić?

— To nie las pał, tylko zwykły KALORYFER z czterema  żeberkami – usłyszałam w odpowiedzi.

— No ja wiem, że uczeń bez lufy, to jak żołnierz bez karabinu, ale wytłumacz mi, na jaką cholerę tobie cały arsenał? – usiłowałam ustalić fakty

— Bo to było tak – zaczął Nastodzieć – ja miałam klarowną sytuację, to myślałam, że będzie gnębić tych, co to są zagrożeni, ale okazało się, że ostatnią kartkówkę, tę co to była z materiału, na którym nie byłam, to napisałam na pałę. No to pani mnie zapytała z tego ostatniego materiału, którego nie kumam. No i dostałam drugą pałę. Pani się uparła, że mnie wyciągnie i zażyczyła sobie zeszyt. A ja w tym zeszycie nie miałam trzech ostatnich lekcji, bo na dwóch mnie nie było, a trzecią pisałam na kartce, bo i tak nie kumałam i myślałam, że jak mi siostra wytłumaczy, to wtedy wpiszę wszystko. No i za ten brak lekcji dostałam trzecią pałę. A ta czwarta za zeszyt z zadaniami domowymi. No bo ja te zadania pożyczyłam Karolinie (bo ona cienka jest i chciała sobie spisać), a ta małpa nie przyszła do szkoły i za brak zeszytu dostałam czwartą pałę. I od tych czterech pał obniżyła mi się ocena na semestr – zakończył Nastodzieć zawiłe tłumaczenia.

Żal mi się zrobiło Nastodziecia, a do tego głupawka jakaś mnie ogarnęła, że o mało co powagę sytuacji szlag by trafił, więc zarządziłam odwrót.

— Porozmawiamy o tym wieczorem, gdy tato wróci – zakomunikowałam

A wieczorem pokazałam Tacie Dzieciów ten sławetny KALORYFER w dzienniku elektronicznym, w oczekiwaniu wielkim na jakieś mądre rozwiązanie problemu.

— Te pały wyglądają, jak sztachety w płocie – zakomunikował na wstępie Tato Dzieciów.

— Tu nie o wygląd chodzi, tylko o naszą reakcję na te pały. Musimy coś z tym zrobić, by się Dzieciowi we łbie nie poprzewracało…

— To nie my mamy coś zrobić, tylko… Młooodaaa – krzyknął Tato w kierunku pokoju Nastodziecia, a gdy ten przycwałował przed oblicze Rady Starszych, zapytał spokojnie:

— I jak skomentujesz ten żałosny występ z opłakanym finałem, z KALORYFERM w roli głównej?

— Ja to się nawet cieszę… – zarżał Nastodzieć, niczym tonący koń na bagnach – cieszę się, że te pały zebrałam po Nowym Roku, bo i tak pewnie nałożycie mi jakiś szlaban, a tak przynajmniej zdążyłam wyprawić Sylwestra …

— I tu jesteś w błędzie – zakomunikował Tato Dzieciów – żadnych kar zastępczych nie mamy zamiaru ci nakładać. Jak już masz się wściekać, to tylko na siebie, nas w to nie mieszaj. Sama narozrabiałaś, to teraz sama sobie to odkręcaj. Jeśli ten KALORYFER nie jest wystarczającą karą za twoje gapiostwo, to my już nic mądrzejszego nie wymyślimy, by ci rozum na miejsce powrócił.

— Właśnie! – przytaknęłam, bo tylko na tyle mnie było stać po tak ciężkim dniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz